11 maja 2016

Winna

Dlaczego zawsze obwiniamy samych siebie? To chyba po prostu przejściowy moment po rozstaniu lub w ogóle przerwanej jakiejkolwiek relacji.

Ja wyróżniam kilka etapów po "sercowej porażce":
*na początku sobie kompletnie z tym nie radzimy, bardzo mocno cierpimy, wylewamy dużo łez
*później przychodzi pierwsza złość... jesteśmy źli na SIEBIE uważamy, że to przez nas się nie udało, siebie równamy z ziemią natomiast drugą osobę idealizujemy

*potem druga złość... stawiamy sobie pytanie: niby to ja jestem winna? nie nie nie, przecież ja jestem ładna, mądra, błyskotliwa, ciągle się o Niego martwiłam, a On mnie trochę olewał (tutaj zaczynamy zauważać błędy i złe zachowania tej drugiej osoby), nie martwił się o mnie tak jak ja o niego, pewnie nawet nie myślał o nas tak na poważnie itd.
Potem jest różnie. Niektórym cała złość gdzieś umyka. Znów są w stanie komuś zaufać, chcą znowu się zauroczyć. A inni? Są załamani, nie zauważają tego co piękne, nie żyją pełnią życia i boją się komuś zaufać...
Nie wiem jak u Was ale u mnie zbyt długo trwa etap obwiniania siebie. Jego idealizuję. Wymyślam jakieś głupoty, że skoro On jest takim ideałem to może mieć każdą. To po co Mu taka zwykła JA?
Nie wariujcie. Szkoda czasu. Pamiętaj! to ON jest debilem skoro Cię zostawił. Jesteś bardzo wartościowa. Niby nie powinniśmy tęsknić za ludźmi, którzy mają nas w dupie... więc dlaczego tak trudno zapomnieć?
"Ciągle myśląc o tym co było, stracisz z oczu to, co może być" ~ Autor nieznany ale bardzo mądry
Niezależna ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz